Gdzie buki szumem wznoszą modły

Bukowe cienie schodzą w doliny pospiesznym krokiem. Gdzie? W Bieszczadach, a właściwie w bieszczadzkich wierszach i piosenkach Wiesławy Kwinto-Koczan – artykuł Mirosławy Kruczkiewicz, który ukazał się 13 czerwca 2008 roku w toruńskich Nowościach.


Wydany kilka tygodni temu jej zbiorek „Nocne niebo śpiewa aniołami” zawiera utwory znane m.in. z klubowych estrad. Teksty Wuki (tak nazywają autorkę jej przyjaciele) śpiewa bowiem zespół Małżeństwo z Rozsądku. Ale obok nagrodzonego na festiwalu Bieszczadzkie Anioły „Chrystusa…” czy publikowanej już „Kapliczki Szczęśliwego Powrotu”, są w książce utwory nowe. Razem bez mała siedemdziesiąt tekstów. Kto zdążył polubić poezję Wuki, torunianki, która swoją poetycką pasję odkryła kilka lat temu i od razu, jednym z pierwszych wierszy, wygrała konkurs poetycki, znajdzie w książce to, co już dobrze zna: pełne niezmiennego zachwytu opisy bieszczadzkich połonin, drzew i chat, delikatnie zasygnalizowaną tęsknotę za minionym, uczucia ukryte za obrazami. Wuka pisze wiersze tradycyjne w formie, w większości z rymami, regularnym rytmem, strofami. Wiele z nich to po prostu piosenki (więcej tu zresztą piosenek niż w udanym debiutanckim tomiku „Szlakiem”), ale przecież nierzadko kunsztowne, zdradzające świetny słuch i wrażliwość na słowo. Można znaleźć w nich też subtelny dowcip, jak w króciutkim, ładnym „Wrześniu”, z dwiema… kulinarnymi metaforami („Postanowienia na kruchym spodzie. Letnia paleta w octowej zalewie”). Osią konstrukcyjną tomiku jest cykl pór roku. Spotkanie z Wuką zaczynamy latem, na górskim szlaku, gdzie „buki szumem wznoszą modły” i gdzie „nad połoniną czerwonym winem zmierzch się zasmucił”, by dojść do „Października”, gdy „mgły muślinowa zasłona w błocie grzęźnie” i gdy trzeba „nazbierać pełnych garści szmeru trawy (…) by starczyło do przyszłego roku”. A zimą, kiedy „bielą pokryta doliny misa”, bieszczadzkie zachwyty ustępują miejsca wspomnieniom, zapowiadanym wierszem „Czas zabiera jak swoje”.

Czytamy więc „epitafia” starych bieszczadników i wiersz o ojcu, który snuł opowieści, dobywając „złote wióry spod struga”, o domu z lampą naftową, malującą „cienie załamane między ścianą a niską powałą”. Zdarzają się miłosne zwierzenia – subtelne i zawoalowane. „Chciałam tylko być motylem, co przysiadł na twojej gazecie” dowiadujemy się z jednego z niewielu wierszy miłosnych. A czytając: „wejdę za chwilę przez drzwi ze znakiem zapytania” w wierszu zatytułowanym „Strach”, domyślamy się, że autorka zaledwie uchyla bramy do swoich emocji, nieskłonna do ekshibicjonizmu. Ale i te poetyckie refleksje nad tym co przeszłe, te, jak pisze w jednym z wierszy, „ucieczki do tyłu”, przeplatane są obrazkami z ukochanych gór.

Przychodzi przecież marzec i „Anioł Dobrej Nadziei unosi” do lata. Po utworach zatytułowanych „Czerwiec” i „Lipiec” następuje akord końcowy – powrót w góry wierszem „Muszę iść” i czułym opisem zmierzchu w bieszczadzkiej chacie z wiersza „W Michniowcu”.