Nocne Niebo Śpiewa Aniołami

Bukowe cienie schodzą w doliny pospiesznym krokiem. Gdzie?
W Bieszczadach, a właściwie – w bieszczadzkich wierszach i piosenkach Wiesławy Kwinto-Koczan.

Nocne Niebo Śpiewa Aniołami

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wydany kilka tygodni temu (tekst z roku 2008, red.) jej zbiorek „Nocne niebo śpiewa aniołami” zawiera utwory znane m.in. z klubowych estrad. Teksty Wuki (tak nazywają autorkę jej przyjaciele) śpiewa bowiem zespół Małżeństwo z Rozsądku. Ale obok nagrodzonego na festiwalu Bieszczadzkie Anioły „Chrystusa…” czy publikowanej już „Kapliczki Szczęśliwego Powrotu”, są w książce utwory nowe. Razem bez mała siedemdziesiąt tekstów. Kto zdążył polubić poezję Wuki, torunianki, która swoją poetycką pasję odkryła kilka lat temu i od razu, jednym z pierwszych wierszy, wygrała konkurs poetycki, znajdzie w książce to, co już dobrze zna: pełne niezmiennego zachwytu opisy bieszczadzkich połonin, drzew i chat, delikatnie zasygnalizowaną tęsknotę za minionym, uczucia ukryte za obrazami. Wuka pisze wiersze tradycyjne w formie, w większości z rymami, regularnym rytmem, strofami. Wiele z nich to po prostu piosenki (więcej tu zresztą piosenek niż w udanym debiutanckim tomiku „Szlakiem”), ale przecież nierzadko kunsztowne, zdradzające świetny słuch i wrażliwość na słowo. Można znaleźć w nich też subtelny dowcip, jak w króciutkim, ładnym „Wrześniu”, z dwiema… kulinarnymi metaforami („Postanowienia na kruchym spodzie. Letnia paleta w octowej zalewie”). Osią konstrukcyjną tomiku jest cykl pór roku. Spotkanie z Wuką zaczynamy latem, na górskim szlaku, gdzie „buki szumem wznoszą modły” i gdzie „nad połoniną czerwonym winem zmierzch się zasmucił”, by dojść do „Października”, gdy „mgły muślinowa zasłona w błocie grzęźnie” i gdy trzeba „nazbierać pełnych garści szmeru trawy (…) by starczyło do przyszłego roku”. A zimą, kiedy „bielą pokryta doliny misa”, bieszczadzkie zachwyty ustępują miejsca wspomnieniom, zapowiadanym wierszem „Czas zabiera jak swoje”.

Czytamy więc „epitafia” starych bieszczadników i wiersz o ojcu, który snuł opowieści, dobywając „złote wióry spod struga”, o domu z lampą naftową, malującą „cienie załamane między ścianą a niską powałą”. Zdarzają się miłosne zwierzenia – subtelne i zawoalowane. „Chciałam tylko być motylem, co przysiadł na twojej gazecie” dowiadujemy się z jednego z niewielu wierszy miłosnych. A czytając: „wejdę za chwilę przez drzwi ze znakiem zapytania” w wierszu zatytułowanym „Strach”, domyślamy się, że autorka zaledwie uchyla bramy do swoich emocji, nieskłonna do ekshibicjonizmu. Ale i te poetyckie refleksje nad tym co przeszłe, te, jak pisze w jednym z wierszy, „ucieczki do tyłu”, przeplatane są obrazkami z ukochanych gór.

Przychodzi przecież marzec i „Anioł Dobrej Nadziei unosi” do lata. Po utworach zatytułowanych „Czerwiec” i „Lipiec” następuje akord końcowy – powrót w góry wierszem „Muszę iść” i czułym opisem zmierzchu w bieszczadzkiej chacie z wiersza „W Michniowcu”.

(zbiór wierszy „Nocne Niebo Śpiewa Aniołami”
w recenzji Mirosławy Kruczkiewicz)

 

 Wiersze zawarte w tomiku:

 

nocne niebo
bieszczadzki wieczór
anielskie posłanie
Chrystus bieszczadzki
bosonogie anioły
wędrówka
szczęśliwego powrotu
moje korzenie
kapliczka szczęśliwego powrotu
czas zabiera jak swoje
wspomnienie
starym bieszczadnikom
list do Jędrka Połoniny
pożegnanie Majstra Biedy
buku bieszczadzki
przytulam policzek
uciekam do tyłu
nazbierałam pełne uszy…
krew z krwi mojej…
moje Bieszczady
sierpień
podłoga
wrzesień
październik
leśna kapliczka
moje credo
kobiety bieszczadzkie
wilkom
Solina
znów ochra i cynober…
nim opadną z buków liście…
listopad w Toruniu
głowy
jak sucha szyszka…
chwila szczęścia
list z szuflady
chciałam
żal mi drzewa…
nie warto
jaki jesteś
ty potrafisz
moje dłonie
czasem zazdroszczę…
przecież naprawdę istnieje…
zanim zdążę…
strach
ciężkim ołowiem…
noc grudniowa
się porobiło
rok (z wrześniowym deszczem…)
styczeń
nie przepadam za zimą
płoty
wiosna
marzec
będzie lepiej
maj w Toruniu
dziś
czerwiec
Michałowi
czerwiec II
miniatury
lipiec
w Michniowcu
dwa pająki
muszę iść

 

Zanurzenie w naturze – fragment recenzji Stanisława Stanika

 

Może najbardziej spektakularnym cyklem o miłości autorki, Wiesławy Kwinto-Koczan, do przyrody, otoczenia wiejskiego i najprostszych gestów, jest cykl bieszczadzki w najnowszym (tekst z roku 2008, red.) tomiku wierszy tej autorki. Ileż wielkiego uroku, ekwilibrystyki słów i skojarzeń mieści ten cykl. Tu “bukowe cienie schodzą w doliny, noc rozświetla snop iskier, pod Soliną wzgórza ”poszły na wieczorne nieszpory”, a zapora błyszczy ”światełkami jak paciorki różańca.” Tu słychać granie na źdźbłach trawy, ”choć zabrakło dyrygenta”, tu Chrystus bieszczadzki trzyma w dłoni kij sękaty, trwa poszukiwanie człowieka, ”co się zgubił”. Autorka (a raczej podmiot liryczny) odbywa wędrówki po Bieszczadach, często z plecakiem, ale wydaje się tu być wystarczająco zakorzeniona, skoro zna doskonale środowisko przyrodnicze, a nawet ludzi z tego otoczenia. (…)

Cały ten cykl jest urokliwy, gra na strunach duszy bardziej niż rzeczywistości codziennej, chwyta tony wysokie i jakby nie z tego świata. Piękne są obrazy wilków, kobiet bieszczadzkich (które autorka nazywa ziemskimi aniołami), starych buków, nocnego nieba i nocy sierpniowej. U Kwinto – Koczan byty psychiczne istnieją niemal na prawach samoistnych, w każdym razie o takiej ich wyrazistości pewnie myślał Ingarden, gdy pisał o literaturze w swojej fenomenologii. Jakież wyrafinowane ujęcia zyskały przeżycia bohatera lirycznego, o którym autorka tak pisze: ”Nazbierałam pełne uszy słów jak orzech pustych, / Naczerpałam niepotrzebnie z źródeł złotoustych. / Po pajęczej cienkiej nici przesuwałam dłonie, / aby wrócić znów do siebie w labiryncie wspomnień”. Biologizm ujęcia, subtelność słów, sensowność zbiegająca się u celu, u kresu kadencji, każą mówić o wielkiej mierze talentu autorki. Niewątpliwie może przypominać niektórych swoich poprzedników, lecz osadzenie w krajobrazie, w przyrodzie bieszczadzkiej przy takim nanizaniu niuansów myśli i obrazów daje autorce miano prekursorki, mistrzyni nowej formuły wiersza w polskim krajobrazie nowej literatury.

W rzeczy samej, martwa rzeczywistość, martwa natura widziana jest przez poetkę w aspekcie przyrodniczej pierwotności. (…) ”Ciekawe bardzo gdzie rosło drzewo, / z którego w moim domu podłoga, / o czym mu wiatry w ucho szeptały, / gdy dumne stało jak panna młoda”. Skąd taki zestaw skojarzeń, taka prozaiczna w oglądzie pamięć? Wyjaśnia to najpełniej wiersz “Uciekam do tyłu”, gdzie poetka pisze, że klisze wspomnień przesuwa do tyłu, do czasu, kiedy widziała jeszcze naftową lampę, iskry paleniska, słyszała klekot bociana i przywołuje obraz tych, co odeszli.  A przecież przez motywy przyrody poetka wyraża swoje życie psychiczne, swoje odczuwanie i projekcje świadomości. Jak to zwykle bywa u tej poetki, w słowach pełnych wirtuozerii, w skojarzeniach z przyrodą, rozściela swą wrażliwą i pełną dobroci duszę: ”I każdemu bym chętnie dodała, / nie czekając nic w zamian, ot tak! / I nikomu bym ująć nie chciała, / a przez życie przelecieć jak ptak”. Czyż nie delikatność duszy i wrażliwość kształcona na pięknie otaczającego świata wyjawia się i w innym wierszu “Anielskie posłanie” – ”Ze złotych myśli – krągłe cekiny, / z babiego lata – przędze najcieńsze, / kryształy rosy – aż z połoniny / i szmery trawy, te najtajniejsze.” W innym wierszu poetka wprost dosłownie stwierdza, że do życia jest jej potrzebny “zeszłoroczny śnieg”. Jeszcze w innym prosi o możliwość szczęśliwego powrotu do przeszłości, do domowego ogniska, wędrówek po dawnych trasach, marzeń. Swoją sytuację osobistą tak bardzo zbliża do realnej, że poświęca utwór i Michałowi – synowi, gdzie z troskliwością prosi ślepy los, by nie doświadczał syna o najcięższe przypadłości. Otwiera się nie tylko perspektywa na świat rodzinny czy towarzyski, autorka drąży w głąb siebie lub w głąb krajobrazu, poprzez  który siebie wyraża. W wierszu “Jak sucha szyszka” pięknie zestawia przyrodę ze swoim odczuwaniem: ”Jak sucha szyszka na gałęzi, / co wiatr jej jeszcze nie dotknął ręką, / cicho kołysze się moje serce / nad taflą czasu, zmarszczoną miękko”. Paralela między stanem przyrody a swoimi odczuciami zachodzi tak dalece, że nawet razem z księżycem zamiera serce.

 W różnorodnym wachlarzu propozycji utworów tej bardzo ciekawej poetki, niezwykle utalentowanej, mieszczą się jeszcze akcenty silniejszych drgnień serca: miłości uniżonej do mężczyzny w wierszu “Chciałam”. Wielce skromna osóbka – kobieta prosi tylko, by mogła stać się dobrym snem, a nawet tylko motylem, co przysiadł na gazecie, którą mężczyzna czyta. To zdradza osobowość poetki, jeżeli można tę osobowość odbierać przez podmiot liryczny wierszy: pełną empatii, otwarcia na drugiego człowieka, najchętniej przebywającego wśród przyrody. Owszem, autorka zdradza się z jednym kontekstem urbanistycznym, z Toruniem, który opisuje poprzez obrazy listopadowe. Ale właśnie to samoujawnienie się, każe dziwić się, że poetka, mieszkanka Torunia - choć dalece błądzi cały czas, przez wszystkie prawie wiersze, po miejscach najbardziej egzotycznych kraju, szczególnie po Bieszczadach - w istocie rzeczy przebywa w dużym ośrodku ludnościowym. Czym to wytłumaczyć? Gdzie tkwi źródło jej postawy? Jak należy to rozumieć? Może autorka to rozświetli w następnym zbiorku swoich wierszy, pewnie jeszcze lepszym i składniejszym.

W każdym razie na tym już etapie sztuki poetyckiej Kwinto – Koczan zasługuje na miano poetki niezwykle zdolnej, oryginalnej i dostarczającej niezwykłych doznań estetycznych. Niby technika wierszowania tradycyjnego, obecność tu i ówdzie rymów, sylabizm nie powinny wróżyć nic dobrego, a tu nie: wszystko, choćby najbardziej tradycyjne, podane ze smakiem, ze spontanicznością, z wielką mądrością i wielkim sensem. 

Niech każdy czytelnik szuka tego w tomiku na własną odpowiedzialność.

Stanisław Stanik
poeta, dziennikarz, krytyk literacki

 

Kup tomik
 

 

 

 

ISBN 978 – 83 – 920788 – 5 – 2
format 12,5 x 19,5 cm, 80 stron, oprawa twarda
Wydawca: Kwinto i Spółka, Michał Prewysz – Kwinto, Toruń 2008