W góry po nadzieję

Tomik poetki opiewającej krainę, gdzie stada białej tarniny skubią zieleń na połoninie – artykuł Mirosławy Kruczkiewicz, który ukazał się 3 lipca 2010 roku w toruńskich Nowościach.


„Zbiór „Zawrócić” jest odpowiedzią na zakręty losu i silne przeżycia ostatnich kilku miesięcy” – czytamy na okładce tej książki.

„Tomik to inny w klimacie od poprzednich” – dodaje sama autorka, niespokojna o to, jak owa inność zostanie przyjęta.

Inny? Mieszkająca w Toruniu Wiesława Kwinto – Koczan, zwana „Wuką”, pierwszy tom poetycki wydała sześć lat temu. To był późny, jak na nasze przyzwyczajenia, debiut. W dodatku nie chodziło o druk wierszy składanych przez lata w szufladzie. To było nagłe objawienie, wiersze dojrzałej autorki, która wcześniej nie parała się poezją. Niewielki debiutancki tomik „Szlakiem”, w dużej części inspirowany Bieszczadami, wskazywał twórczy szlak, jaki obrała – wrażliwość na urodę przyrody i na melodię słowa, nieoglądanie się na literackie mody.

Melodyjność, frazy, niewymuszone, zgrabne rymy, a i tematyka sprawiły, że twórczością Wuki szybko zainteresowali się pieśniarze z nurtu poezji śpiewanej. I pewnie pod wpływem tego ich zainteresowania, a wręcz zamówień, w kolejnym tomiku poetki, zatytułowanym „Nocne niebo śpiewa aniołami”, znalazło się dużo tekstów gotowych do śpiewania.

Pod tym względem najnowszy tomik „Zawrócić” nie jest inny, wydaje się kontynuacją poprzedniego. Królują tu regularny rytm i rym, a tytułowy wiersz to tekst ze zwrotkami i refrenem. I są, jak poprzednio, wszechobecne odniesienia do przyrody, uważność na najdrobniejsze jej szczegóły, wręcz zależność podmiotu lirycznego od tego, co na niebie, w trawie, koronie drzewa, powietrzu… Poetka koresponduje z niebem „brailem kropli na szybach”, a do „załatania życia przetartego na na łokciach” używa nici pajęczych. Zebranych w górach…

Gdzie więc zapowiadana inność? Jeśli nie w formie wierszy, to może w tematyce nowego tomiku? Hmm… Kto by chciał dowiedzieć się więcej o zakrętach losu, na które książka jest odpowiedzią, nie dowie się. Może się najwyżej domyślać. Żadnego w tych wierszach – choć pełne emocji – ekshibicjonizmu. Więcej może niż kiedyś melancholii, smutku i tęsknoty za minionym. Więcej dni, na które „spuszcza się żaluzje”, mgieł, które „przykrywają skulony dzień”, ciszy, z której „wyrasta lęk jak pęd fasoli”.

„Ciągle kurczowo czasu przeszłego jak ręki rodzica się czepiam” – pisze Wuka. „Jak zła sława przylgnęło do pleców zmartwienie” – dodaje gdzie indziej. I tylko raz pozwala sobie na głośniejszą skargę: „Swój ból wykrzyczeć chcę drzewom, bo ich to nie zasmuci”. I raz wyznaje: „Chcę do innej bajki, takiej ze szczęśliwym zakończeniem”.

Ale przecież w tym samym wierszu czytamy, że zamiast innej bajki może być las, gdzie „wszystko jest po coś”. I przecież, mimo smutku, jest tu, jak w dotychczasowych wierszach Wuki, wszechobecny zachwyt Bieszczadami. Księżycem, który „haftką granat nieba zapiął”, wierzbowymi kotkami, które na przedwiośniu „do dłoni się łaszą”. „Stadami białej tarniny”, co na połoniny wspinają się „skubiąc zieleń po drodze” (w jednym z najładniejszych wierszy w tomiku – „A ja lubię”). Jest wreszcie jej niezawodny przepis na radość życia: stopić się jesienią w górach z purpurą buków, a wtedy trzeba będzie serce trzymać na uwięzi, bo się niebezpiecznie uniesie…