Rok

Spadłaś mi z nieba z wrześniowym deszczem,
nim górskie stoki buk poczerwienił.
Spadłaś mi, zanim zdążyła jeszcze
jesień zielenie w złoto przemienić.

Gdy dzień się skulił i przykrył mgłami,
a drzew korony zrobiły puste,
radośnie było chodząc dróżkami,
zaglądać razem do kałuż luster.

Zima minęła bajkowo, biało,
ciepło twych dłoni wciąż przy mnie było,
nic to, że śniegiem świat zasypało,
bo w sercach jeszcze ciągle się tliło.

Ptaki zza siódmej góry wróciły
jak liście buków, na swoje miejsce…
tylko w kałużach sam się przeglądam
i szukam twoich śladów w alejce.