Tajemnica musi być zachowana

Wiesława Kwinto – Koczan, zakochana w Bieszczadach toruńska poetka, która przygotowuje się do wydania drugiego tomiku wierszy, opowiada o swoich wyprawach – wywiad Tomasza Bielickiego, który ukazał się 1 września 2007 roku w toruńskich Nowościach.


„Kto szuka spokoju, miejsca do kontemplacji, musi ruszyć w góry. Często doznaje tam wzruszeń, o które by siebie nie podejrzewał”.

- Za co najbardziej kocha Pani Bieszczady?

Za historię, za wyjątkowy krajobraz, za tajemnice, które skrywają. Są unikatowe. Każdy, kto kiedykolwiek był w Bieszczadach, musiał się natknąć na wyjątkowych ludzi. Część z nich tam mieszka, a część po prostu często wraca w tamte strony. Każdy z nich połknął już tego bieszczadzkiego bakcyla. A wędrówki po górach są bardzo zaraźliwe.

- Przed każdym góry otwierają swoje tajemnice?

Są takie rzeczy, które celowo ukrywa się przed szerszym gremium. Przypadkowy turysta ich nie znajdzie. Tajemnica musi być zachowana. Druga sprawa to zwykła ochrona. Przykład? Wąż eskulapa. Nigdy nie mówi się głośno, gdzie i kiedy można go najczęściej zobaczyć. To największy wąż występujący w Polsce. I to właśnie w Bieszczadach.

- I Pani go widziała?

Tak. Widziałam go z synem i synową. By go zobaczyć, trzeba jednak znać nie tylko określone miejsce. Musi być również odpowiedni czas i odpowiednia pogoda. Trzeba być cierpliwym. Trzy razy czekaliśmy, aż się pojawi. Góry wogóle uczą cierpliwości, wrażliwości i dawania sobie rady w każdej sytuacji. W tym roku sporo chaszczowaliśmy schodząc ze szlaku. Wielokrotnie przeprawialiśmy się przez rzekę. Boję się wody. Bieszczadzkie rzeki i potoki mogą się nagle wypełnić wodą wysoko. Wystarczy, że w górach spadnie deszcz. W zeszłym roku dziewczyna siedziała na kamieniu w potoku – przyszła woda i ją zabrała.

- Ci, którzy pierwszy raz jadą w Bieszczady, o wiele bardziej obawiają się wilków, żmij i niedźwiedzi.

Wilki są niezwykle płochliwe. Trzymają się na bezpieczną odległość od człowieka. Oko wo oko spotykałam się z nimi jedynie, gdy w dzieciństwie przychodziły na nasze podwórze. Z niedźwiedziem nigdy nie miałam okazji się spotkać. I chyba dobrze. Kiedyś jednak przeszedł kilka minut przed nami, co było widać po mokrych śladach łap na kamieniach. Poczuliśmy się nieswojo.

- Czy są w Bieszczadach miejsca, które koniecznie musi odwiedzić każdy wędrowiec?

Ja preferuję te, które są powiązane z jakimiś osobami. To na przykład cmentarz w Kulasznem, gdzie pochowano legendarnego Jędrka Połoninę. Co ciekawe, ten znany bieszczadnik pochodził z Brodnicy. Nigdy nie miałam okazji go poznać, ale czasami z niektórymi osobami czuje się pewną więź. Z pagórka, gdzie usytuowany jest ten cmentarz, rozciąga się piękna panorama. Każdy, kto przyjeżdża pierwszy raz w Bieszczady, zagląda do „Siekierezady”. To knajpka, miejsce pełne biesów oraz siekier, powbijanych w stoły zbudowane ze starych wozów. Mnie jednak bardziej interesuje położony nieopodal kiosk zaprzyjaźnionego poety Ryszarda Szocińskiego. Można tam trafić np. na… spontanicznie zorganizowany koncert piosenek Wysockiego.

- Co jeszcze…?

Szlak po cerkiewkach bieszczadzkich. Co roku w Bieszczady zjeżdża wiele osób na festiwal Bieszczadzkie Anioły, któego nazwa pochodzi od piosenki z tekstem Adama Ziemianina. To hymn tej imprezy. W tym roku – a odbywa się w połowie sierpnia – odwiedziło ją siedem i pół tysiąca osób. I warto jeszcze zobaczyć Jeziorka Duszatyńskie, na pograniczu Bieszczadów i Beskidu Niskiego. Również Sianki, gdzie są źródła Sanu. Polecam szczególnie te mniejsze miejscowości na granicy Polski z Ukrainą, do których rzadko zaglądają turyści.

- Pomimo całego folkloru i pięknych widoków większość osób wybiera jednak Tatry.

Wielu uważa, że Bieszczady nie są godne wspinaczki i wędrowania. Sama się o tym przekonałam, wywożąc moich znajomych w te góry. Nazwali je „kapuścianymi”, za co się na nich nieco obraziłam. Góry nauczyły ich jednak pokory. W Bieszczadach jest wiele długich szlaków. Dla wytrwałych. Często chodzi się po zupełnie odludnych miejscach.

- Zdarzało się Pani spotykać na szlaku „niedzielnych turystów”?

Nie raz. Z małą butelką wody w ręce i japonkach. Przekręcali nawet nazwy miejsc, do których szli. Po zmroku na długim szlaku. Dodatkowo wielu z nich zapomina, że w górach pomimo, że ma się przy sobie telefon komórkowy, nie zawsze jest zasięg.

- Czego należy unikać?

Nie poleciłabym Soliny i Polańczyka. Warto pojechać i zobaczyć, ale na krótko. To nie jest klimat Bieszczad. Gdy ktoś szuka spokoju, miejsca do kontemplacji, niesamowitych widoków, to musi ruszać wyżej w góry. Często w odosobnieniu doznaje się niezwykłych wzruszeń, o które człowiek nigdy by siebie nie podejrzewał.

- Od siedmiu lat mieszka Pani w Toruniu. Nie chciałaby Pani wrócić w Bieszczady na stałe?

Kiedy mieszkałam w Bieszczadach, pracowałam i nie miałam czasu na przyjemności. Cały urok zresztą polega na tym, że się do czegoś tęskni. Czuję się tam jak w domu.