Poezja zeszła z gór

Ludzie wiersze piszą w młodości, gdy pierwsze uczucia, bunty i burze dojerzewania. A potem przestają – artykuł Mirosławy Kruczkiewicz, który ukazał się 26 listopada 2005 roku w rubryce extrażycie w toruńskich Nowościach.


- Ja nigdy w dzieciństwie nie układałam rymowanek. A jako nastolatka wiersze raczej dostawałam niż tworzyłam – uśmiecha się Wiesława Kwinto – Koczan, która poetką, i to od razu nagradzaną, została dwa lata temu. Na emeryturze. Choć to słowo jakoś dziwnie brzmi w odniesieniu do tej młodej z wyglądu i duchem kobiety.

Torunianką Wuka – tak nazywają ją znajomi od wierszy i od gór, i bodaj lepiej to brzmi niż dostojne „pani Wiesława” – jest od pięciu lat. Wcześniej, przez szesnaście lat, uczyła dzieci w Ustjanowej, gdzie przed wojną była słynna szkoła szybowcowa, a po wojnie wielki kombinat drzewny. Tamte szesnaście lat to był powrót w Bieszczady. Urodziła się w Krystynopolu opodal Lwowa, mieście, które w ZSRR znalazło się wskutek ostatniej stalinowskiej „korekty” granic. Po tzw. repatriacji los rzucił całą rodzinę w Bieszczady.

- Zapadły mi w serce jakoś najmocniej, choć nie spędziłam tam całego dzieciństwa – przyznaje. Mieszkała potem we Władysławowie i na Mazurach. W samych pięknych miejscach, „z których Bieszczady są najpiękniejsze”. Do Torunia przeniosła się za synem, który tutaj skończył studia i tutaj pracuje. Paradoksalnie jednak, gdy żyła i pracowała w Bieszczadach, to niewiele miała czasu na chodzenie po górach.

Ale odkąd stamtąd wyjechała, zaczęła tęsknić. A jak się tęskni, to człowiek stara się wracać. Teraz więc jeździ w Bieszczady kilka razy w roku.

- Niewiele pozostało nam szlaków, na których nie byliśmy. My – to znaczy ja z synem, synową i ich przyjaciółmi. Troszkę wiekem w tym towarzystwie odstaję – śmieje się Wuka. Śpi na polach namiotowych, choć urosły już między połoninami pensjonaty i hotele. Bo tym, którzy jadą tam po to, by przejść się promenadą w Polańczyku, góry nie odkryją swoich tajemnic. Gdy sprowadziła się tam rodzina Wuki, nie było w Bieszczadach dróg ani światła, a do autobusu trzeba było jechać 30 kilometrów. Kiedy potem tam mieszkała i uczyła, też nie było łatwo. Zimą nierzadko 30-stopniowy mróz i śnieg po same okna.

- Ale to nic. Gdy wyszło się przed dom i spojrzało wokół, to te trudności stawały się jakieś małe. Jest w tych górach coś, co wszystkie trudy wynagradza – mówi z przekonaniem. Ją Bieszczady obdarowały dodatkowo poezją.

W sierpniu 2003 roku pojechała na festiwal sztuk różnych Bieszczadzkie Anioły. W ramach tego festiwalu odbywa się konkurs jednego wiersza Bieszczadzkie Dusioły. Wśród nagród są albumy, sprzęt turystyczny i duży słój miodu pięknie wymalowany w anioły.

- To chyba te anioły sfrunęły z malunku, że jakoś bardzo zapragnęłam dostać taką nagrodę – żartuje.

Do Torunia wróciła z myślą: a może bym spróbowała? We wrześniu wybrała się na kolejną wędrówkę w Bieszczady. Chodziła po pustych już górach, na Tarnicę od strony Krzemienia, Bukowym Berdem, szlakiem okolonym jarzębinami. Potem wróciła do Torunia, a w Toruniu taka miejska jesień.

- I w tej jesieni, pewnej nocy powstał wiersz o tym, jak to ja, mój plecak i moje buty tęsknimy do gór.

Pomyślała, że ma wiersz – może pierwszy i ostatni w życiu – na ten festiwal sierpniowy. Tymczasem, jak mówi, trzecie oko jednak się otworzyło. Wiersz okazał się pierwszym z wielu. Kiedy uzbierało się ponad dwadzieścia, postanowiła je wydać. W maju „rodzinnym sumptem” gotowy był tomik „Szlakiem”. Tomik zauważony – choć przecież tyle debiutanckich książek ukazuje się co roku. Tym sposobem znowu nie było czego wysłać na „Anioły”, bo jak na wszystkich tego typu konkursach, przyjmują tam tylko wiersze niepublikowane.

- Pomogła kolejna wędrówka. Tamtej wiosny trafiłam do kościoła w Łopience, gdzie jest niezwykła figura Chrystusa.

„Chrystus Bieszczadzki” na kolejnych „Aniołach” zdobył pierwszą nagrodę. A potem, jak później dowiedziała się autorka, powrócił do Łopienki. W dniu Matki Boskiej Zielnej tamtejszy ksiądz ogłosił, że taki wiersz powstał. I umieścił go w ramce w świątyni.

W dniu, gdy Wiesława Kwinto – Koczan odbierała nagrodę, na „Aniołach” wystąpił zespół Małżeństwo z Rozsądku. Była pod wrażeniem ich ciekawej, dobrze zaaranżowanej muzyki. Dowiedziała się, że wkrótce grupa wystąpi w Toruniu.

- Tak się jednak złożyło, że właśnie musiałam wyjechać z Torunia. W Dworze Artusa zostawiłam więc dla nich trzy swoje wiersze. Tydzień później dostałam wiadomość, że jeden z wierszy chętnie zaśpiewają, ale proszą, by przerobić go na piosenkę z refrenem. Ten właśnie utwór rozpoczyna nową płytę Małżeństwa z Rozsądku, zatytułowaną „Hotelik spóźnionych miłości”. Nim jeszcze powstała płyta, był już śpiewany na koncertach, a zespół poprosił Wukę o kolejne teksty.

Na płycie są jej trzy utwory, obok tekstów innych współczesnych autorów, a także Leopolda Staffa i Bolesława Leśmiana. Czwarty powstał po nagraniach, ale jest śpiewany na koncertach.

Ciągle bierze udział w konkursach poetyckich.

- Wcale nie jestem pewna tego, co robię. Z uwagi na życiowe doświadczenie mam chyba sporo do powiedzenia, ale w pisaniu wciąż jestem początkująca.

Właśnie zajęła trzecie miejsce na poetyckim turnieju „Echo moich gór” w Grybowie u podnóża Beskidu. Kiedyś wysłała do „Zwierciadła” wiersz na konkurs poezji miłosnej. Miejsca wprawdzie nie zajęła żadnego, ale dostała list – taki, jaki pewnie dostali wszyscy uczestnicy, powielony na komputerze. Tylko, że na jej kartce Tomasz Jastrun, poeta, juror, poczynił odręczny dopisek: „bardzo dobry fragment w wierszu Żal”.

Jest w Bieszczadach, na jednym ze szlaków, opodal Polanek, „kapliczka szczęśliwego powrotu”. Stoi na zakolu drogi, na skraju urwiska wysokiego na osiem pięter. Wędrowcy wrzucają do niej drobne pieniądze i zapalają świece. Zostawiła tam swój o tej kapliczce wiersz. Po dwóch tygodniach, gdy już była w Toruniu, odebrała telefon od pewnego starszego pana z Lubelszczyzny (a przecież przy wierszu nie było adresu ani numeru telefonu!). To moja ulubiona kapliczka – powiedział dziękując za wiersz.

Dla niej najszczęśliwsze są powroty w Bieszczady.